11. Rodzina. Wspólnota. Dom.
Od około czterech lat przebywam w odosobnieniu, z dala od systemu. Odkąd wyprowadziłam się z Zielonej Góry, powoli opuszczałam wszystko, co budowałam przez całe wcześniejsze życie, w systemie. A budowałam zespół, organizację, swoją sieć wzajemnego, przyjacielskiego wsparcia. Próbowałam też budować związki, raz nawet podjęłam próbę założenia rodziny, ale to moje życie osobiste było w nieustającym remoncie i przebudowie. Coraz głębiej kopałam w fundamentach swojej świadomości, więc nie miało szansy nic trwałego powstać na takim ruchomym gruncie.
Ostatecznie opuściłam to, co udało mi się zbudować. Odosobniłam się na kilka lat, żeby zajrzeć jeszcze głębiej w siebie i po ugruntowaniu wreszcie z grubsza fundamentów (pracy z Wewnętrznym Dzieckiem przez naście lat) poleciałam w drugą stronę, do Nieba. Znalazłam swoją duszę, skontaktowałam się z nią i zaczęłam dialogować. Coraz bardziej zwiększało się moje zaufanie do jej prowadzenia, dzięki czemu coraz mniej było kontroli w moim życiu. Dzisiaj mam już tylko ogólny zarys czy kierunek na dalsze życie, ale już żadnych długoterminowych planów czy celów. Przekonałam się, że życie ma dla mnie dużo więcej wspanialszych rzeczy niż sama jestem w stanie dla siebie wymyślić. Więc płynę w zaufaniu na fali, która niesie mnie w najlepszym kierunku na dany moment mojej ewolucji.
Jako numerologiczna dziewiątka mam dość silny pęd do działań społecznych i na rzecz szerszych społeczności niż tylko własne gniazdo. Zawsze miałam. Stąd też od początku budowałam zespoły terapeutyczne, o charakterze właśnie wspólnotowym, nie zadowalał mnie indywidualny gabinet. Gdybym założyła tradycyjną rodzinę, prawdopodobnie całą swoją energię włożyłabym w nią i Dom Mocy mógłby wtedy nie powstać. Mój partner jest dla odmiany numerologiczną jedynką, więc razem jesteśmy jak alfa i omega, które zawierają wewnątrz wszystko, co jest pomiędzy. On bardziej w tematach rodzinnych i zawodowych, ja bardziej w zawodowych i społecznych.Razem tworzymy idealną platformę do różnych rodzajów relacji, które mogą zawiązywać się w Domu Mocy. Odwiedza nas rodzina, odwiedzają przyjaciele, odwiedzają PoMocni, jak również moi klienci. To przestrzeń, w której po prostu dzieje się życie, wielowymiarowo, ale ze wspólnym mianownikiem - spotkaniami na poziomie serca, na ile pozwala gotowość wszystkich zaangażowanych. Co ciekawe, kiedy zrezygnowałam z harmonogramów, prawie wszystkie możliwe terminy pobytów do jesieni same się wypełniły, jeden po drugim, wyłaniając się z... niczego. Po prostu na energii czakry serca projektu Domu Mocy, mojej potrzeby kontaktu z ludźmi i świadomości tego, że czas prawie całkowitego odosobnienia w moim życiu dobiega końca. Kwantowo, gdzieś poza moją kontrolą, splątują się z Domem Mocy osoby, które potrzebują tej właśnie przestrzeni. Wspaniale. Podążam więc w zaufaniu za tym procesem...
Każdy się do czegoś rodzi. Ja nie urodziłam się do bycia żoną i matką, choć rozważałam to na każdym etapie swojego życia, ciągle od nowa dokonując świadomego wyboru. Nie urodziłam się też do pełnienia ról zawodowych, choć dawniej to w nich czułam się najlepiej, najbezpieczniej. Urodziłam się do bycia częścią społeczności wspólnotowych, mniejszych i większych. Na razie mniejszych, a jak już nabiorę wprawy w świadomości większości zachodzących w nich procesów, to pewnie zacznę współtworzyć również większe. I życzę sobie, aby przed śmiercią zdążyć jeszcze być częścią czegoś większego niż wspólnota, takich zupełnie już turkusowych struktur, odzwierciedlających głębokie poczucie jedności i uduchowienia.
O turkusach nagrałam z kolegą podcast, bardzo ciekawy. Posłuchaj tutaj.
Do obecnego miejsca doprowadziło mnie dotychczasowe życie, utkane głównie z odkrywania tego, kim właściwie jestem. Tym sposobem, niepostrzeżenie, zbudowałam dom w samej sobie. Dom dla małej Gracusi i dom dla mojej duszy. Potem okazało się, że jest tam również dom dla związku z moim Jarciem, a potem powstał Dom Mocy. Miejsce dla Ciebie.
Mam w sobie, w sercu, miejsce dla Ciebie.
Chcesz je zająć?
Zapraszam :)
Komentarze
Prześlij komentarz